czwartek, 28 sierpnia 2008

Reductio

Wciąż czekam na zamówioną armię kartagińską. Aby czas oczekiwania mi się nie dłużył, postanowiłem przejrzeć książki, albumy i swoje figurki w skali 1:72, w nadziei że wpadnie mi jakiś pomysł do głowy. I nagle: Eureka! Pomysł się pojawił podczas przeglądania ilustracji Angusa McBride'a. Oto ilustracja przedstawiająca dwóch wojowników - punickiego i celtyckiego:


Patrząc na tę ilustrację wpadłem na pomysł, aby wykorzystać moje stare figurki produkowane kiedyś w skali H0. W rachubę weszły dwa zestawy - Airfixa "Ancient Britons", wydany ponownie przez firmę Hat po wielu latach, oraz Galowie firmy Revell. Oto ilustracja z pudełka:


Ktoś powie, że inna skala się nie nadaje, ale czy na pewno? Patrząc na ilustrację z Punijczykiem i Celtem odnoszę wrażenie, że się urodzili nie tylko na innej szerokości geograficznej, ale także w "innej skali" :) Zabrałem się więc za Galów Revella, gdyż po prostu uwielbiam ten zestaw i niełatwo przyszło mi go zdobyć. Wytypowałem sześć figurek, czyli dwa oddziały. Jednak w zestawieniu z figurką 15 mm (która de facto ma skalę 17 mm) Galowie wyglądali dość groteskowo. Postanowiłem użyć skalpela, green stuffu i kleju. Usunąłem części figurki zaznaczone na ilustracji na czerwono:


Wyszło moim zdaniem nieźle, poważnie się zastanawiam, nad kolejną szóstką, lecz teraz powinienem zastosować więcej konwersji, aby urozmaicić. Poniżej zamieszczam zdjęcie, pierwsza szóstka z lewej to chłopaki po redukcji i troszkę skonwertowani, w centrum figurka w skali 15 (17) mm, zaś po prawej stronie - oryginały dla porównania. I tak z figurek w skali 1:72 zrobiłem figurki 15 mm:

niedziela, 24 sierpnia 2008

Szlakiem Hannibala cz. 1 - Casus belli

Przeciętnemu zjadaczowi chleba Hannibal kojarzy się z psychopatycznym mordercą w masce, zaś barka z jednostką pływającą po rzece. Dla mnie Hannibal Barkas to jeden z największych wodzów antycznych, któremu postanowiłem poświęcić cząstkę swojego życia.

Ale zacznę od początku. W lutym tego roku miała miejsce premiera nowego systemu bitewnego o swojskim tytule - Field of Glory, wydanego przez wydawnictwo Osprey – znane każdemu miłośnikowi historii oręża, zaprojektowany przez zespół Slitherine, który dotychczas dał się poznać jako producent komputerowych gier strategicznych. Był czas, że wiele godzin z zapartym tchem spędziłem grając w grę Spartan. Firma ma na koncie jeszcze kilka gier z okresu starożytności, lecz przeszły raczej bez echa przyćmione przez serię Total War brytyjskiej Creative Assembly. FoG zrobił od razu na świecie furorę, po pierwsze dlatego, że jest bogato ilustrowany przez malarzy ze stajni Ospreya, po drugie – co ważniejsze – elementy oddziałów są kompatybilne z najpopularniejszym chyba na świecie historycznym systemem bitewnym. Oznacza to, że tysiące ludzi na całym świecie mające armie do systemów De Bellis... mogli kupić podręcznik, odkurzyć swoje figurki i zacząć grać. No i świat oszalał. W Polsce jak na razie system przeszedł bez echa, jednak na forum Wargamera wraz z trzema koleżkami doszliśmy do wniosku, że wchodzimy w to.

Bardzo długo się zastanawiałem, którą armię wybrać. Ponieważ zdecydowaliśmy się na skalę 15 mm chciałem wybrać armię, do której jest w miarę możliwości łatwy dostęp do figurek, oraz taką, która ma słabą reprezentację w skali 1:72. Dodatkowo chciałem zbudować armię nie tyle narodowościową, co raczej skupioną wokół wielkiego wodza. Kandydatów było czterech, byli to Aleksander Macedoński, Pyrrus z Epiru, Juliusz Cezar z Rzymian oraz Kartagińczyk Hannibal Barkas. Aleksandra skreśliłem na początku, gdyż mam już sporą pomalowaną kolekcję w skali 1:72, a szczerze mówiąc nie chciało mi się malować drugi raz tego samego, tyle, że w mniejszej skali, mimo, że piękne figurki firmy Xyston dawały mi dużo do myślenia. Potem na długo się zatrzymałem się przy Pyrrusie. Świetny wódz, choć niedoceniany za sprawą złej prasy, czyli historiografii rzymskiej. Miał ciekawą armię i co ważne – słonie, które zawsze robiły na mnie wrażenie. Niestety bardzo słaby dostęp do figurek go na tę chwilę zdyskwalifikował. Potem zatrzymałem się przy Juliuszu Cezarze – z jednej strony robiąc dla niego armię za jednym zamachem pomalowałbym galijską jazdę, ale wizja malowania legionów jednolicie wyekwipowanych mnie zniechęciła.


Hannibal okazał się mieć najwięcej atutów – świetny dostęp do figurek – Wargamer sprowadza doskonałe modele firmy Corvus Belli i Xyston, które są jakościowo doskonałe, za naprawdę nieduże pieniądze, różnorodność armii była nie bez znaczenia, bo oprócz piechoty afrykańskiej przyjdzie czas na malowanie Hiszpanów, Numidów, Galów i sojuszników z Italii, a co najważniejsze słonie bojowe. Nie zapominajmy także o historycznym fakcie, że po drugiej wojnie punickiej Hannibal udał się na dwór Antiocha III Wielkiego, gdzie pełnił funkcję wodza, co nam otwiera drzwi do późniejszego malowania armii Seleukidów za jednym zamachem :) Minus niestety jest taki, że pomalowałem już co nieco w skali 1:72 do Kartaginy, ale spieszę dodać, że były to moje pierwsze figurki po latach przerwy, więc ich malowanie pozostawia wiele do życzenia. No z przykrością muszę stwierdzić, że choć wybór figurek do Kartaginy w skali 1:72 jest duży, to jedynie modele firmy Zvezda i Italerii są bardzo dobrej jakości. Brytyjski Hat, mimo, że oferuje duży wybór zestawów, to ich figurki z tego okresu są po prostu paskudne i do tego fatalnie wykonane. O modelach naszych ukraińskich sąsiadów nawet nie piszę, bo ich figurki wołają o pomstę do nieba!


No to zamówiłem modele Corvus Belli, prawdopodobnie już w nadchodzącym tygodniu je będę miał na miejscu, a ponieważ przy kolekcjonowaniu i malowaniu lubię mieć jakiś plan - postanowiłem malować armię Hannibala chronologicznie. Kampania rozpoczęła się w Nowej Kartaginie, tam nastąpiła mobilizacja armii, która miała wyruszyć na Sagunt - miasto, którego oblężenie rozpoczęło wybuch drugiej wojny punickiej. Zamówienie wygląda następująco:

- Inspired Commander (Hannibal) - 80 pkt.
- 4x Spanish Cavalry (Protected) - 48 pkt.
- 4x Numidian Light Horsemen - 56 pkt.
- 6x Libyan Spearmen - 48 pkt.
- 6x Numidian Light Footmen - 24 pkt.

Koszt wyniesie 135 zł i opiewa na sumę 256 pkt. Na dobry początek wystarczy, potem dorzucę nowe kontyngenty w miarę postępów w kampanii.



Na zdjęciach:
1. Popiersie Hannibala Barkasa.
2. Rise of Rome - pierwszy dodatek do systemu Field of Glory - niezbędny, aby zacząć grać Kartaginą.
3. Punicka lekka piechota - III-II w. p.n.e. Figurki plastikowe firmy Zvezda, skala 20 mm (1:72), rok produkcji 2006, malowanie listopad 2006 r.
4. Numidyjscy najemnicy - III-II w. p.n.e. Figurki plastikowe firmy Zvezda, skala 20 mm (1:72), rok produkcji 2006, malowanie listopad 2006 r.
5. Wojny punickie - żródło: Rzeczpospolita. Kliknij, aby powiększyć!

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Dramat Gruzji

Są chwile, kiedy przyglądam się swojemu hobby z przerażeniem. Szczególnie gdy widzę dramat ludzi, których kraj jest ogarnięty wojną. Siedząc sobie w domowym zaciszu, malując figurki czy studiując historię wojen prowadzonych w przeszłości zapominam czasami, że wojny na świecie wciąż się toczą.

Kilka dni temu zostało zaatakowane demokratyczne i chrześcijańskie państwo, mające istotne znaczenie dla historii naszej cywilizacji, przez inne chrześcijańskie i prawdopodobnie demokratyczne państwo. Szczerze mówiąc nie sądziłem, że kiedykolwiek dożyję takiej chwili. Sądziłem, że ludzkość zmądrzała. Niestety myliłem się. Już połowa terytorium Gruzji została opanowana przez oddziały Federacji Rosyjskiej.
Kto będzie następny? Obstawiam, że będzie to Ukraina...

środa, 6 sierpnia 2008

Na "Błyskawicy"

ORP "Błyskawica" to nie tylko okręt - legenda, ale także obiekt moich marzeń. To nieprawdopodobne, ale dopiero w wieku 33 lat zrealizowałem swoje marzenie z dzieciństwa i postawiłem swoją stopę na pokładzie legendarnego niszczyciela.

Pierwsze wrażenie było dziwne, gdyż w moim wyobrażeniu okręt powinien być większy. Rzeczywistość okazała się być zaskakująca. Niszczyciel z czasów drugiej wojny to niewielka jednostka. Nie potrafię sobie wyobrazić co czuli marynarze z załogi ORP "Piorun" podczas pojedynku artyleryjskiego z gigantycznym "Bismarckiem". Drugim zaskoczeniem był kolor. W 2005 "Błyskawica" opuściła stocznię po generalnym remoncie, gdzie pomalowano ją na błękitny kolor. Przeglądając kolorowe zdjęcia zrobione kilka lat wcześniej muszę przyznać, że w kamuflażu atlantyckim z 1944 roku prezentowała się bardziej dostojnie i groźnie. Obecny jej kolor przypomina mi kolczyki mojej żony lub ulubiony autobusik mojego syna. W tej chwili "Błyskawica" prezentuje się cukierkowo, choć to oryginalny kamuflaż ze służby w latach 1941-42 na Morzu Północnym.


Po wejściu na pokład znalazłem się na śródokręciu, kierunek zwiedzania przesuwa mnie w kierunku rufy, zatrzymuję się przy sprzężonych podwójnych działkach Boforsa wz. 36 kalibru 40 mm znajdujących się na platformie. Następny przystanek - wyrzutnia torpedowa. Obok niej torpeda w przekroju. Wszystko przedstawione i objaśnione tak, że nawet laik zrozumie, być może potem w domowym zaciszu zrekonstruuje własną :) Idziemy dalej - burtowe miotacze bomb głębinowych. Następnie dwie wieżyczki ze 100 mm działami, potem rufowa zrzutnia bomb głębinowych i zaskoczenie: dwie miny kontaktowe. Nie jestem ekspertem, ale te miny to chyba umieszczono na okręcie muzeum dla bajeru. Nie przypominam sobie, aby były w uzbrojeniu, ale mogę się mylić.


Prawa burta to lustrzane odbicie lewej. Na śródokręciu schodki w dół. Schodzimy. Wewnątrz typowe muzeum, gabloty, modele, dzwonki, tablice pamiątkowe i masa zdjęć i napisów, których nikt nie czyta. Bardzo duszno, ale to dodaje klimatu. Idziemy dalej, wchodzimy do kubryku. Znajdują się tu łóżka piętrowe przytulone do burty. Dobrze, że są otwarte bulaje bo wpada trochę światła i powietrza. Następnie przechodzimy do stanowiska radiotelegrafisty. Świetny pomysł, gdyż stoją tam dwa manekiny w oryginalnych mundurach. Niestety siatka wykonana z grubego drutu oddzielająca nas od postaci jest niezwykle gęsta. Zdjęcie nie wyjdzie, ale można hodować króliki lub nawet nutrie :)

Schodzimy niżej do maszynowni. Tu wielki szacunek dla tych, którzy tu służyli. Jesteśmy blisko dna okrętu. To robi klaustrofobiczne wrażenie. Pełno tu zegarów i wskaźników. Idziemy dalej. Kotłownia. Czuję się jakbym trafił do innej bajki. Na pewno nie chciałbym być palaczem na okręcie!

Wychodzimy na pokład, na mostek nie wpuszczają, więc lecę na dziób. Nie wolno mijać falochronu. No to trzasnąłem kilka zdjęć dziobowym wieżyczkom i koniec wycieczki :)
Jedno z marzeń życia się ziściło - byłem na "Błyskawicy" :)


Na zdjęciach ułozonych zgodnie z kierunkiem zwiedzania:
1. Okręt w pełnej krasie, ze spuszczonym trapem, za rufą widoczny fragment "Daru Pomorza"
2. Komin na śródokręciu
3. Przeciwlotniczy Bofors a właściwie dwa sprzężone :)
4. Wyrzutnia torped
5. Wieże dziobowe
6. Widok na ORP "Błyskawica"

wtorek, 5 sierpnia 2008

Kurs na Hel

Zgodnie z planem ostatni dzień lipca spędziłem na morzu. Wybrałem się z rodziną w rejs do Helu tramwajem wodnym. Katamaran „Opal” to duża jednostka mogąca zabrać do 450 pasażerów. Piekielny upał nabiera zupełnie innego wymiaru, gdy spędza się go na wodach Zatoki Gdańskiej. Dziesięć minut po trzynastej usłyszeliśmy charakterystyczny ostrzegawczy dzwonek. Zwiększył się poziom adrenaliny i chwilę potem odbiliśmy. Płynąc kanałem łączącym Motławę z wodami Zatoki mijaliśmy Stocznię Gdańską. Spory w niej ruch mimo niepokojących informacji o zagrożeniu upadkiem.

Wkrótce dopłynęliśmy na wysokość Westerplatte. Podobno miasto otrzymało już pierwszy milion złotych, który ma wykorzystać na budowę skansenu i nowoczesnego muzeum drugiej wojny światowej, które będzie się mieścić na terenie półwyspu. Ma zostać także zrekonstruowana baza z okresu kampanii wrześniowej, której obrona stała się swoistym symbolem wojny obronnej w 1939 r.

Szczególnie ekscytujące było wyjście z portu na pełne morze, mimo, że to akwen zatokowy.

Fajnie było popatrzeć na oddaloną Gdynię, molo w Sopocie nie prezentowało się szczególnie z tej odległości. Mniej więcej po godzinie dzieci poszły spać, zaś ja ze szwagrem rozpocząłem degustację piwa wniesionego nielegalnie na pokład.

Dwie godziny później dopłynęliśmy do Helu. Ponieważ celem przedsięwzięcia był rejs sam w sobie – nawet nie opuściliśmy pokładu. Niestety rozkład jazdy tramwajów wodnych jest skonstruowany w sposób nie do przyjęcia dla osobników takich jak ja czyli tatusiów z małymi dziećmi .

Pierwszy kurs rozpoczyna się o godzinie 8:30, co równałoby się pobudce o 6-tej rano, która z pewnością zakończyłaby się kwaśnym humorem wśród dzieci przez cały dzień. Drugi rejs jest o 13:10 (tym płynęliśmy), natomiast opcje powrotne są dwie – pierwsza powrót do Gdańska o 22:00 (nie do przyjęcia!) lub półgodzinny pobyt w Helu. Ten wariant wybraliśmy.

Ponieważ znam Hel dość dobrze – nie roniłem łez. Natomiast z pewnością dla bezdzietnych wartą uwagi będzie wycieczka w celu zwiedzenia stanowiska niemieckiej baterii nadbrzeżnej 402 mm, bodaj największej tego typu w czasie drugiej wojny, czyli działa Nawarony mogą się schować :) Ponadto są ciekawe pozostałości umocnień z czasów wojennych i zabytki zgromadzone w skansenie broni morskiej. W dniach od 31 lipca do 3 sierpnia można było zostać ostrzelanym przez liczne grupy miłośników militariów, którzy w liczbie około 150 osób odtwarzali sceny z lądowania w Normandii podczas imprezy D-Day Hell.


Na zdjęciach:
1. Katamaran "Opal" wychodzi z portu w Gdańsku.
2. Pomnik Obrońców Wybrzeża na Westerplatte widziany z pokładu "Opala".
3. Herb miasta Hel.
4. Plakat z tegorocznego D-Day Hell