poniedziałek, 30 czerwca 2008

Ciasto bez rodzynek

''Numer bez fotografii, to jak ciasto bez rodzynek” – oto słowa Tytusa de Zoo z XVI-tej księgi jego przygód. A rzecz dotyczyła każdego kolejnego numeru Świata Młodych.

Myślę, że z blogiem powinno być podobnie. Suchy tekst, szczególnie w dużej ilości to element odstręczający wielu czytelników. A kolorowa ilustracja czy zdjęcie przykuwa uwagę i ożywia tekst.

Dlatego postanowiłem, że każdy zapis w moim blogu będzie opatrzony jakimś ożywiającym walorem wzrokowym. Dzięki temu będę mógł przemycić jakieś starsze zdjęcia swoich figurek. Jak to się mówi – ku pamięci :).


Na zdjęciu:
Punicki Święty Hufiec Baala - III-II w. p. n. e.
Figurki firmy Zvezda w skali 20 mm (1:72) z 2006 roku, nieco skonwertowane – zostało zmienione ułożenie włóczni, pomalowane w listopadzie 2006 r. To moje pierwsze bazgranie po kilkuletniej przerwie.

wtorek, 24 czerwca 2008

Cudze chwalicie, swego nie znacie...


W latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku było krucho z podażą. Dotyczyło to także tematów hobbystycznych, m. in. modelarstwa. Właściwie jeśli człowiek nie miał kogoś za granicą – skazany był tylko na rodzimą produkcję, ewentualnie na wyroby naszych sąsiadów z tzw. Bloku Wschodniego. Nie dziwi nikogo fakt, że przeciętny zjadacz chleba miał do dyspozycji tylko kilka modeli polskich samolotów z kampanii wrześniowej, sporą ilość lotnictwa radzieckiego, no i kilka modeli z przedwojennego lotnictwa czeskiego. Niemcy poszli w stronę modelarstwa kolejowego, bo wszystko co miało jakikolwiek związek z faszyzmem było zakazane. Szczerze mówiąc tematyka amerykańsko-brytyjska była tematyką tabu.

Gdy w Polsce zaczęły się pojawiać pierwsze symptomy wolnego rynku – rynek zalały podróbki zachodnich modeli w wykonaniu radzieckiej firmy Aero. Wówczas po raz pierwszy modelarz mógł nabyć drogą kupna na warszawskiej Skrze amerykańskie bądź brytyjskie modele. Niemal wszyscy się rzucili na te modele, zaś polskie lotnictwo odeszło w niebyt.

Gdy ujrzałem po raz pierwszy w kiosku model Messerschmitta Me-109 E z kalkomaniami Legionu Condor (niemieckiej kalki się firma polonijna nie odważyła wprowadzić) wykonanego metodą próżniową – kupiłem go na pniu.

Syndrom chęci posiadania tego, co było niedostępne był bardzo silny i do dziś siedzi we mnie głęboko. Stąd fascynacja niemieckim sprzętem z II wojny światowej, która się potem przeniosła także na inne epoki. Pierwszymi figurkami w skali 1:72 z innego okresu niż II wojna, byli Krzyżacy. Okazało się że zakazany owoc smakuje najlepiej...

Niedawno jednak owoc ten okazał się być robaczywy, gdyż z przerażeniem stwierdziłem, że w moim pudle z figurkami z łatwością można znaleźć Celtów obok Rzymian, Asyryjczyków obok Egipcjan, natomiast nie uświadczysz żadnej figurki polskiego żołnierza!

Czyli sytuacja się odwróciła o 180 stopni!

Zacząłem się przyglądać sprawie bardziej uważnie, śledzić oferty producentów, materiały źródłowe i doszedłem do smutnego wniosku, że świat (nie licząc nielicznych wyjątków) wyszedł z założenia, że między Niemcami, Rosją nie ma nic, a przynajmniej dawniej nie było.

Dopiero niedawno za sprawą sklepu Wargamer dotarłem do figurek przedstawiających polskiego żołnierza. W zeszłym tygodniu nabyłem zestaw firmy Oddział Ósmy do armii polsko-litewskiej z bitwy pod Grunwaldem. Od pół roku z największą przyjemnością kupuję figurki armii Rzeczpospolitej produkcji wspomnianego Wargamera.

I podjąłem silne postanowienie, że do systemów historycznych będę malował Polaków i inne nacje nam pokrewne.

Bo jak tak dalej pójdzie, to za parę lat mój syn będzie lepiej znał przebieg bitwy pod Hastings, niż pod Cedynią, a do tego nie mogę dopuścić!


Na zdjęciach:
Hetman Stanisław Jan Jabłonowski podczas bitwy pod Wiedniem (1683 r.). Na proporczyku trębacza widnieje jego herb - Prus III. Chorąży trzyma znak hetmański, czasami mylnie zwany buńczukiem. Tzw. "czapka", czyli poduszka z frędzlami oznacza, że hetman jest przy komendzie.
Figurki metalowe firmy Wargamer, skala 15 mm, rok produkcji 2008, malowanie maj 2008 r.
Podstawka kompatybilna z systemem bitewnym do XVII wieku firmy Wargamer.

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Dzieje pewnego gracza cz.1

Odkąd sięgam pamięcią miałem kontakt z modelarstwem. Mój ojciec sklejał modele samolotów z II wojny światowej w skali 1:72, a ponieważ mieszkaliśmy w kawalerce – aeroplany były dosłownie wszędzie. Kawalerka miała 36 m kw. natomiast kolekcja mojego ojca wynosiła powyżej 200 maszyn. Stały wysoko na regale, zaś ja godzinami wpatrywałem się, stając na palcach, mając nadzieję, że coś więcej zobaczę niż wystające fragmenty skrzydeł.

Gdy skończyłem 6 lat – dostałem od ojca pierwszy model do sklejania, był to Fokker Dr.I słynnego Czerwonego Barona Manfreda von Richthofena. Cały wykonany z czerwonego plastiku trójpłatowiec wzbudził mój zachwyt i dumę. Ojciec pomógł mi skleić model, właściwie on go skleił, ja mu tylko przeszkadzałem :), ale do dziś nie zapomnę tego zapachu acetonu, którym pachniał, oraz jego czerwonej sylwetki i czarnych krzyży na białym polu wspaniale wymalowanych na skrzydłach.

Nieco później zetknąłem się z pierwszymi grami bitewnymi. Na początku lat osiemdziesiątych byłem szczęśliwym posiadaczem sporej kolekcji plastikowych żołnierzy kupowanych przez mojego ojca dla mnie w kioskach "Ruchu". Obok piastowskich wojów, była tam bogata kolekcja kosynierów, żołnierzy Księstwa Warszawskiego i niezliczona ilość żołnierzy sprzymierzonych ze wszystkich teatrów II wojny światowej. Nie dbając o realia epoki ustawialiśmy żołnierzy na dywanie wraz z moim kolegą z podwórka - Robertem i tocząc piłkę tenisową dokonywaliśmy wzajemnie spustoszeń w liniach przeciwnika. Trup się słał gęsto, ciała poległych tarczowników Bolesława Chrobrego piętrzyły się wśród dzielnych napoleońskich fizylierów i legendarnych Gurkhów.

Ale jak wiemy zakazany owoc smakuje najbardziej. Kiedyś pod nieobecność rodziców (tak, tak, w tamtych czasach rodzice zostawiali dwóch sześciolatków samych w mieszkaniu, aby radośnie stać w coraz częściej pojawiających się kolejkach) dobraliśmy się do szafki, do której dobrać się nam nie było wolno. I stanęli Rosjanie Żukowa i Brytyjczycy Montgomery’ego, przeciwko komandosom brytyjskim i Wehrmachtowi. Wszystkie malusieńkie, w skali 1:72, kusząco pachnące, oryginalne figurki firmy Matchbox, których wartość na czarnym rynku była wyższa niż miesięczne zarobki mojego ojca. A ponieważ maleństwa były bardzo wywrotne – wpadliśmy na genialny pomysł, aby trupy zaznaczać przez odgryzienie głowy. W krótkim czasie całe cztery opakowania zostały zdekapitowane.

Mój ojciec gdy wrócił do domu prawdopodobnie doznał stanu przedzawałowego...

Niestety po tym epizodzie uznał, że nie jestem wystarczająco dojrzały, abym był partnerem w jego hobby, wobec tego zostałem odsunięty od tematu na okres około czterech lat.

Całe szczęście, że nie przestał mi kupować żołnierzy w kiosku "Ruchu" :)


Na zdjęciu:
Aleksander Macedoński (356-323 r.p.n.e.) on prawdopodobnie też od małego bawił się żołnierzykami :)
Figurka firmy Zvezda w skali 20 mm (1:72), pomalowana w czerwcu 2007 r. Nie miałem wtedy pojęcia o cieniowaniu...

niedziela, 22 czerwca 2008

Idzie nowe

Od jakiegoś czasu przeglądałem blogi ludzi, których poznałem przy okazji swoich zainteresowań i zastanawiałem się: "Po co im takie blogi?"

Zawsze myślałem, że blog to narzędzie dla niespełnionych grafomanów, którzy są tak samotni, że pisanie to ostatnia deska ratunku, aby nie zwariować. Zresztą nie oszukujmy się mając dwójkę dzieci nigdy nie miałem czasu na blogowanie.

Zmieniłem zdanie, gdy na forum Wargamera pojawił się niejaki zwierzak777. Koleś o podobnych zainteresowaniach do moich, mieszkający gdzieś na ziemi żywieckiej. Zaprezentował swoją husarię w skali 15 mm, a przy okazji zamieścił link do swojego bloga.

Z czystej ludzkiej ciekawości zajrzałem i... przetarłem oczy ze zdziwienia.

Jego blog okazał się być fantastycznym instrumentem wspomagającym hobby pokrewne do mojego czyli jak to określam "modelarstwo wargamingowe". Zwierzak777 na swoim blogu zamieszcza notatki dotyczące aktualnie wykonywanych modeli, pewne triki i techniki wykonania. W sumie jego blog stał się świetną formą notatnika wspierającego jego hobby. Gdy popatrzyłem na stosy karteluszek piętrzące się na moim biurku, na których notuję rzeczy dla mnie ważne, a których później w wielkim stresie znaleźć nie mogę, pomyślałem wówczas:

"TEŻ CHCĘ MIEĆ TAKI BLOG!!!"

No to sobie go założyłem :)